Niegdyś, podczas przejażdżki rowerowej po Ukrainie zostałem poczęstowany wschodnim przysmakiem- słoniną ("ze swojej świnki, bez premiksów, jak te ze sklepu") zasypaną grubą solą w wielkim, 10-litrowym słoju. Myślałem, że nie ruszę, ale jak się zimniej zrobiło (wczesna jesień była) to zapomniałem o żelach węglowodanowych i batonach musli (dobre, ale w lecie) i słonina w towarzystwie cebuli i ogurców poszła w ruch. U podróżujących samochodami widziałem jeszcze całe pomidory i cebule w słoju, ale nie wiem, czy zostały tam wrzucone razem ze słoniną, czy też później, przed samą podróżą.
Tak przygotowaną słoninę ochrzciłem "słowiańskim pemmikanem".
Już tak mam, że w okolicach jesieni mój organizm domaga się nieco bardziej kalorycznego jedzenia (na codzień nie jem za wiele mięsa, natomiast dużo nabiału- bo lubię, żadna dieta...), więc zakręciłem się po rodzinie za kawałem swojskiej słoninki, pokroiłem na kostki wielkości 2 pudełek zapałek i zasypałem je solą kamienną kłodawską w zamykanym pojemniku. Do soli można też dodać czarnego pieprzu lub zmielonej papryki, czego tym razem nie zrobiłem. Po 2-3 tygodniach w chłodnym miejscu (piwnica) wyciągamy kawałek i przekrawamy- jeśli sało jest mięciutkie i ma szklisty, "ćwierćprzezroczysty" kolor wewnątrz- jest GOTOWE! Teraz brakuje nam tylko razowego chleba i cebuli bądź ogórka kiszonego...
Tylko przed jedzeniem radzę z takiej kostki ściąć cienką warstwę, czego ja na Ukrainie nie zrobiłem, a później żałowałem (patrz: baśń o smoku wawelskim).
Już tak mam, że w okolicach jesieni mój organizm domaga się nieco bardziej kalorycznego jedzenia (na codzień nie jem za wiele mięsa, natomiast dużo nabiału- bo lubię, żadna dieta...), więc zakręciłem się po rodzinie za kawałem swojskiej słoninki, pokroiłem na kostki wielkości 2 pudełek zapałek i zasypałem je solą kamienną kłodawską w zamykanym pojemniku. Do soli można też dodać czarnego pieprzu lub zmielonej papryki, czego tym razem nie zrobiłem. Po 2-3 tygodniach w chłodnym miejscu (piwnica) wyciągamy kawałek i przekrawamy- jeśli sało jest mięciutkie i ma szklisty, "ćwierćprzezroczysty" kolor wewnątrz- jest GOTOWE! Teraz brakuje nam tylko razowego chleba i cebuli bądź ogórka kiszonego...
Tylko przed jedzeniem radzę z takiej kostki ściąć cienką warstwę, czego ja na Ukrainie nie zrobiłem, a później żałowałem (patrz: baśń o smoku wawelskim).
Ciekawy post - może kiedyś zrobię coś takiego.
OdpowiedzUsuńNo i wpis z przepisem na blok czekoladowy....
PS. Uwielbiam 'kopciuszki' od lat tam się ubieram, zarówno markowe wranglery, jak i spodnie narciarskie, kurtki itp rzeczy tam wynajduję.