niedziela, 12 stycznia 2014

CZYM (MIĘKKA) SKORUPKA ZA MŁODU...



Współczuję stawiającym pierwsze kroki w turystyce, którzy dzięki wszelkiej maści reklamom, testom i forom już "poczuli" potrzebę posiadania cudownej odzieży typu soft-shell i na tychże forach poszukują know-how potrzebnego do zakupu tejże.
Mimo znajomości tematu od wielu lat (od strony zawodowej i hobby), nie udało mi się uniknąć kilku błędów w zakupach.

Niniejszy post zatem nie będzie kolejną w sieci próbą ogarnięcia tego tematu-rzeki we wszystkich jego przejawach, ale podzielenia się wnioskami, do których doszedłem przez te kilkanaście lat.


Pierwszymi soft-shellami były brytyjskie konstrukcje typu pile&pertex składające się z pertexu na zewnątrz i cienkiego fleec'a od środka. Taką ideę podpatrzono u Eskimosa, który swoje futerko z foki zakładał na gołe ciało sierścią od środka, a gładką stroną na zewnątrz, czyli dokładnie odwrotnie niż jego pierwsza "użytkowniczka".


Odzież ta nie zrobiła furory poza Wyspami, gdzie wciąż jest w ofercie Buffallo, Paramo czy Montane. Ja miałem duże szczęście nabyć 2 lata temu kurtkę Karrimora nomen-omen Inuit, o której już wspominałem.


Przełomem w Polsce było rzucenie w 2005(?) na rynek przez Salewę kurtek Culter w przystępnej cenie 299 złociszy oraz nowa kolekcja Milo z kilkoma modelami z materiałów 2LF i 3LF. Były to najpopularniejsze po dziś dzień "papowate" soft-shelle z mniej lub bardziej elastycznej "papy" z meszkiem od środka i ,niestety, "oddychacyjną membramą" wewnątrz. Używałem kilku takich bluz/kurtek: Salewy, Campusa, Alpinusa, 5.11 i Milleta (sztywny jak zbroja 3XDRY Schoelera)- wszystkie kończyły na allegro. Zostawiłem sobie jeno starego zrudziałego Tucsona Campusa- miękkością i elastycznością bardziej zbliżonego do power stretcha niż innych soft-shelli.



 I choć znalezienie tego typu kurtki bez membrany graniczy z cudem, celowo pomijam tu wytwory typu Windstopper SoftShell, które niewiele się różnią od hard-shelli i można się pod nimi nieźle zapocić. Jako ciekawostkę podam fakt, który kiedyś wyciągnąłem siłą od Bartka Lassaka z firmy Gore (już nie pracuje, więc nie będzie mi miał za złe): otóż membrana Windstopper nie różni się niczym od membrany Gore-tex. Do pierwszego prania.
Zdaje się, że teraz muszę Was zastrzelić.

Na fali mody na szofczszele wielu producentów (TNF, Marmot, Jack Wolfskin) miało w ofercie całą kolekcję wyspecjalizowanej odzieży: od cienkich letnich po pancerne zimowe, gdzie ciekawostką były modele mix z panelami membranowymi na klacie i plecach (TNF Cipher, Lafuma Djebel).
BTW: Osobiście sprzedawałem Cultera chłopakom z Lafumy (Jean Marc?), więc zdaje się, że mam swój wkład w Djebla ;-)
Z czasem ciężar pojęcia został przeniesiony na cienkie, bezmembranowe i elastyczne "wiatrówki" z wiatroodpornością wynikającą z gęstego tkania materii i pewną wodoopornością dzięki apreturze DWR. W takim duchu został stworzony HiMountain Kwande/Rim, Rab Boreas czy Helikon Trooper. I to jest mój wybór na 3 pory roku- w najbliższym czasie zamierzam kupić, któryś z trzech wymienionych modeli, chyba że dodacie coś ciekawego do tej listy, zatem do tematu wrócimy.





Natomiast jeśli chodzi o najzimniejszą porę roku bardzo chętnie sięgam po Inuita, a marzy mi się Buffallo Special Shirt albo Montane Extreme Smock w nieco bardziej stonowanej kolorystyce :-) Trzeba wyglądać jakiś promocji na Wyspach, a póki co zadowalać się Karrimorem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz