niedziela, 6 lipca 2014

PANI Z WIELBŁĄDAMI


Lubię kino drogi.
Choć moje upodobania wymykają się wszelkim rankingom, w których królują Easy Riders, Thelma i Louisa czy Dzienniki motocyklowe i bliżej im do kina drogi, postoju i pobocza typu Hiway.
I tak przypadkiem (jeśli coś dzieje się przypadkiem) natrafiłem na pochodzący z antypodów film Tracks.


Baza scenariusza to historia Robyn Davidson, która w latach 70. ubiegłego wieku przemierzyła blisko 3000 km interioru (od Alice Springs do wybrzeża Oceanu Indyjskiego) w towarzystwie psa-suki i 4 wielbłądów-eunuchów.

Robyn filmowa i prawdziwa.
Już na samym początku nasza bohaterka jasno zaznacza, że jej podróż to nie odkrywanie, ani udowadnianie niczego komukolwiek. To podróż wewnątrz siebie.
Resztę sprawdźcie sami.

A Wasze typy dobrego kina drogi? Jakieś podpowiedzi?


Dla mnie Tracks jest doskonałą odtrutką po idiotycznej i przereklamowanej historii Christophera McCandlessa opisanej przez Krakauera i sfilmowanej przez Seana Penna, a dzięki nostalgicznym dźwiękom, a przede wszystkim sympatycznej pół-Polce w roli głównej możemy spędzić przed ekranem nieśpieszne i przyjemne 2 godziny.

Na koniec hymn Australii, który lubię sobie podśpiewywać w marszu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz